sobota, 10 września 2016

Który dzisiaj?

Błądząc po swoich myślach. Jutro rano nie będę pamiętać o postanowionym marzeniu i zdobytej motywacji, obudzę się z ręką w nocniku, siedząc na karuzeli. A wieczorem będę topić hypnoskie marzanny, sama tonąc w jednej z nich, a uśmiech, jak u Cezara tuż przed pierwszym dźgnięciem, taki będzie miała. 
Graszki na tym świecie przyrównać mogę do najmłodszego syna szlachetnego Spartiaty, ten syn przeżył i cherla. Jego bracia dzielni - po każdej bitwie po garść nowych cnót im przypisują i grają im, wieńcami zdobią zabliźnione lica. 

Słychać tylko pluskającą w burzy kałużę, żabie me ucho mniej dźwięków odkrywa.


Niby siedzę tutaj, a ci ludzie się śmieją, słyszę ich za dobrze, zagłuszają mi mowę. Bo krzyczę: czyny wasze obrzydliwe, słowa wasze niezrozumiałe. Zamiast się kochać, uprawiamy franczyzę, zamiast się miłować, na szyję się rzucać, a nie na głowie skakać, my kołujemy wokół, obawiając się płytkości. Niczym cynizm wasz nieuzasadniony, niczym ta wyższość z pozyskanego przez niego stanu umysły nieuzasadniona. Czy tylko depresyjne i pesymistyczne obrazy warte są waszej głębszej refleksji? Jak ja się znalazłam w tym człowieku takim, jak wy?! Co ja zyskałam, przed czym się broniłam, czemu w nim szukałam schronienia... Zamiast stawać sam na sam ze swoją raną, uciekałam przed jej sprawcą, zamiast ją oczyścić, zaleczyć, i doświadczenie zyskać, i zużyte gazy. Kiedy wracam do domu, znowu mogę odbierać świat na maksa, nic mnie nie zgorszy, nikt mnie nie poniży. Za to w towarzystwie, musiałabym oszaleć! Musiałabym płakać non-stop i rzucać kieliszkami, pozabijać ich wszystkich i pozyskać ciszę ich dusz, bo wtedy nie grzeszą, nie chleją i nie wmuszają chlania. A cóż robię. Zerkam na swoje buty - w słoneczniki. Kwiaty, co się śmieją do słońca, grzeją w drgającym polu, między nimi zabłąkany kłos, co dla dobra naszego wyrósł, czego pojąć nie możemy. Uginają się pod tym żarem płynącym, ach, jakże im zazdroszczę gości, innych słoneczników towarzystwa, jasnego we wzroście celu. Czy mi te myśli pomagają? Jak mam powiedzieć o nich innym? Milczę więc i głupieje z tej ciszy, słowa, które czasem muszę mówić, by w obronie dobra na świecie stanąć, brzmią infantylnie! Jakże moje wielkie są oczy za każdym razem, gdy na daremno próbuję tworzyć dłuższą wypowiedź, karcę się wtedy, to nie to chciałaś powiedzieć... Im mniej mówię, tym pogarsza mi się zdolność oratorska, zwłaszcza, gdy mam ubrać nowe myśli w słowa.

niedziela, 4 września 2016

Ochota na Bemowo

Próbuję znaleźć mieszkanie koło swojej szkoły.
Jest niedziela i w domu jest tata. Wkurza mnie, pełny goryczy, człowiek za długo oddzielony od rzeczywistości, ślepo powtarzający lewicowe frazeski. Zamiast siać dobro, sieje nieuzasadnioną dla nas nienawiść do rządu, ludzi, Kościoła. 

Modliłam się za niego, ale akurat jego to nie zmieniło. Tyle cynizmu miałam kiedyś i ja w sobie. Na szczęście zobaczyłam, że to małe, przeszkadza i nie pasuje do młodości. Dla mnie to, co jest teraz, to krok naprzód, krok dalej niż cynizm, po zmądrzeniu, gdy jestem bardziej doświadczona i zobaczyłam więcej. Choć nadal nie otwieram się tak z uczuciami, to staram się nie epatować dziadostwem.

Mam ochotę pisać, ale niczego mądrego jeszcze nigdy nie napisałam na klawiaturze. Tylko papier i ręka. I cisza, i wzrok niezakłócony.